Ten film spokojnie znajduje się na liście 5 filmów, które momentalnie poprawiają mi humor.
Easy Virtue (polski tytuł: „Wojna domowa”) to filmowa adaptacja sztuki Noëla Cowarda (prawdziwego człowieka renesansu, o którym z pewnością skrobnę kiedyś więcej) z 1924 roku. Nie jest to pierwsza ekranizacja – w 1928 na niemy jeszcze film zaadaptował ją nikt inny jak Alfred Hitchcock. Wersja z 2008 roku jest dużo lżejsza i charakteryzuje się świetną obsadą i scenariuszem podkręcającym i tak już świetny humor ze sztuki. Oprócz tego na ścieżce dźwiękowej znalazło się wiele piosenek napisanych przez Cowarda i śpiewanych przez członków obsady.
Brytyjczyk John Whittaker przyjeżdża do rodzinnej wiejskiej posiadłości aby przedstawić rodzinie swoją świeżo poślubioną małżonkę Laritę. Rodzina Johna – a zwłaszcza jego matka, Veronica – nie są zachwyceni. Amerykanka Larita nie tylko jest starszą od Johna wdową, ale także zarabia na życie jako kierowca rajdowy. Veronica liczyła, że John poślubi swoją przyjaciółkę z dzieciństwa, Sarę, córkę ich sąsiada. Ich małżeństwo uchroniłoby rodzinę Whittakerów od finansowej katastrofy.
John ociąga się z wyjazdem z rodzinnego domu i naciska na Laritę, aby ta bardziej dopasowała się do jego rodziny. Jest to dla niej wyzwaniem wziąwszy pod uwagę alergie na egzotyczne kwiaty (hodowane w ogromnych ilościach przez Veronicę) i niechęć do większości wiejskich rozrywek takich jak jazda konno, polowanie czy gra w tenisa. Jedyną osobą z rodziny Johna, z którą Larita nawiązuje nić porozumienia jest jego wycofany z życia ojciec, pogrążony w depresji po powrocie z wojny. Siostry Johna robią wszystko żeby skompromitować Laritę. Wszystko zmierza ku nieuchronnej katastrofie…
Easy Virtue ma świetną obsadę. W rolach Johna i Larity występują Ben Barnes i Jessica Biel (która w tym filmie po prostu lśni, dosłownie i w przenośni). Oboje świetnie wczuwają się w swoje role, jednak prawdziwymi gwiazdami tego filmu są rodzice Johna, grani przez Kristin Scott Thomas i Colina Firtha. Reprezentują oni niezwykłą klasę aktorską. Colin Firth jest idealny jako cichy, sardoniczny i wycofany z życia człowiek, który kompletnie stracił zainteresowanie otaczającym go światkiem, ale potrafi nadal wzbudzić respekt i ustawić swoje dzieci do pionu jeśli okazja tego wymaga. Kristin Scott Thomas (jedna z moich ulubionych aktorek) gra niemalże Disneyowską czarownicę, obserwującą wszystko i wszystkich i wbijającą Laricie i mężowi szpilę za szpilą – wszystko z uśmieszkiem wzorowej pani domu. Smaczku dodaje lokaj Furber grany przez znanego z Love, Actually Krisa Marshalla. Z niewielu linijek dialogu wyciska on absolutne komediowe maksimum.
Wizualnie jestem zawsze oczarowana pracą kostiumologa. Whittakerowie ze swoimi swetrami i tweedami są brytyjscy do bólu (przychodzi mi na myśl bardziej realistyczna wersja Downton Abbey), podczas gdy Larita jest modna i nowoczesna (jak na tamte czasy), ma wyraźnie farbowane włosy i mocno zaznaczone szminką usta (pamiętajmy, że w latach 20 dopiero zaczęły pojawiać się „nowoczesne” kosmetyki do makijażu, a kobietom z dobrych domów nie wypadało się malować). Te małe szczegóły tylko podkreślają jak bardzo nie pasuje ona do środowiska z którego wywodzi się jej mąż. Jej wspaniała garderoba to osobny temat. Mogłabym całą jesień przechodzić w tych jedwabnych koszulach, szerokich spodniach, krótkich futerkach. Larita często jest ubrana na biało, co sprawia, że wyraźnie odstaje ona na tle burych, słabo oświetlonych pomieszeń w domu Whittakerów, w które wtapia się reszta bohaterów, odziana w ziemiste kolory i wzorzyste tkaniny.
Na wspomnienie zasługuje też strona muzyczna filmu. Tak jak napisałam, na soundtracku znalazło się wiele piosenek napisanych przez Cowarda i innych popularnych w tamtych czasach kompozytorów takich jak Cole Porter. Obok nich są świetne covery piosenek współczesnych, wystylizowane na muzykę lat 20 – „Sex Bomb” Toma Jonesa i „Car Wash” (znane także z filmu „Shark Tale” – „Rybki z ferajny”) zyskują zupełnie nowe oblicze. Wiele piosenek zostało zaśpiewanych przez członków obsady. Muzyka nie jest w filmie tylko tłem – w jednej z kluczowych scen filmu duże znaczenie ma tango zatańczone przez dwoje bohaterów.
Gorąco polecam Wam ten film – zawsze się przy nim śmieję, zachwycam, nucę i zawsze, niezawodnie, poprawia mi on humor.