Zmęczenie materiału, czyli Pin Up & Burlesque Party #5

Pin Up & Burlesque Party #5

Fottoo.pl

Na początek, żeby nie było, że się od razu czepiam – było naprawdę fajnie. Pin Up & Burlesque Party pozostaje jednym z bardzo nielicznych eventów o stylistyce retro w Polsce, który jest organizowany regularnie, na poziomie, z pomysłem i nie jest eventem stricte rockabilly. Ze wszystkich tych powodów bardzo się cieszę za każdym razem gdy wskakuję w autobus do Łodzi by zabawić się wśród innych miłośników stylu retro, którzy lubią się wystroić na specjalną okazję.

Ale.

Formuła imprezy, która świetnie zagrała dwa lata temu i cały czas broniła się w zeszłym roku, po raz trzeci już trochę nudzi.

Miejsce – klub Scenografia – jak zwykle było wspaniałe. Scena, bar, pyszne drinki. Retro Pasjonaci – Łódź pojawili się, jak co roku, z pięknymi samochodami, przy których udało się cyknąć parę fotek. Ze względu na układ ogródka w Scenografii, niestety nie udało się ustawić samochodów tak, by uzyskać jakieś sensowne światło, w związku z czym zdjęcia były okupione walkami z lampą i dużą ilością cienia.

Prowadzący Łukasz Jaskóła, który wie, że darzę go ogromną sympatią (i wszystkie te rzeczy o których napiszę, powiedziałam mu osobiście), podpadł mi trochę. Po pierwsze, brakiem solidnego rozpoczęcia imprezy (jakieś „Witamy na piątej edycji Pin Up & Burlesque Party, imprezie przygotowywanej przez Vintage Girl i Inę Von Black, ja nazywam się Łukasz i będę was dzisiaj zabawiał, a gdybyście woleli inne atrakcje, to mamy ich dla was mnóstwo, więc bawcie się dobrze!” – tak, żeby wiadomo było, że impreza się zaczyna, z hukiem). Po drugie, postawą. Konferansjer, host, osoba prowadząca show to ktoś, kto buduje nastrój, kto odpowiednio nastawia i nakręca publiczność. Łukasz zachowywał się trochę tak, jakby przepraszał, że zajmuje nas czas, a trochę jakby nie wiedział co powiedzieć. Jego zmieszanie udzielało się mnie, osobie na publiczności. Po trzecie, Łukasz podpadł mi nieumiejętnością wymówienia pełnego pseudonimu zagranicznej gwiazdy sceny burleskowej. Fakt, „Xarah Von Den Vielenregen” nie należy do pseudonimów, które łatwo wpadają w ucho, ale bycie headlinerem zobowiązuje. Ekipę organizującą. Do tego, żeby umieli podać jej pseudonim w prawidłowy sposób. Nawet Vintage Girl w swojej relacji z eventu się machnęła.

Głównym punktem programu  była oczywiście burleska. Tu również zabrakło mi jakiegoś odpowiedniego zbudowania nastroju, jak i oddzielenia dwóch części, jakimi były scena otwarta i artyści zaproszeni przez organizatorki.

Pin Up & Burlesque Party #5

Fottoo.pl

A na scenie otwartej Dragon Ines wystąpiła z dwoma numerami – dziewczyną-graczem (do którego to numeru mam ogromny sentyment), oraz premierowym występem, w którym wcieliła się w rolę pszczółki. Jej występy były absolutnie urocze – Ines bardzo pasuje mi do takich komediowych klimatów, z każdym kolejnym „wykonem” jest coraz lepsza i z przyjemnością będę śledzić jej kolejne poczynania.

Pin Up & Burlesque Party #5

Fottoo.pl

Pin Up & Burlesque Party #5

Fottoo.pl

Drugą artystką występującą na scenie otwartej była Seduce Me. Znowu, zabrakło zapowiedzi, zwłaszcza, że w świetle ostatnich dywagacji o definicji burleski ważnym wydawało mi się wyraźne zaznaczenie, że to, co prezentowała nie było burleską. W pierwszym występie Seduce Me wykorzystywała hula hoops, a w drugim fire show. Oba pokazy były bardzo zmysłowe i z pewnością wpisywały się w ogólna stylistykę imprezy, ale nie wystarczy włożyć pończochy żeby nazwać to burleską. Odrobinkę raziło mnie też, że w obu występach Seduce Me miała na sobie ten sam strój, którego elementy troszeczkę do siebie nie pasowały. Ale ponieważ to nie burleska, nie obowiązują te same konwencje dotyczące kostiumu.

Pin Up & Burlesque Party #5

Fottoo.pl

Bunny De Lish jako jedyna z polskich performerek zaproszonych przez organizatorki imprezy wystąpiła z dwoma numerami. Jestem ciekawa, co było tego powodem. Między innymi dlatego, że zamiast jej dwóch występów chętnie zobaczyłabym drugie numery Castii i BonBon. Niezrozumiała fabuła obu numerów Bunny, nagromadzenie rekwizytów, słaba choreografia, nagminny lip sync (przywodzący mi na myśl drag show, ale to może dlatego, że naoglądałam się RuPaul’s Drag Race) i nieciekawe kostiumy – wszystko to składa się na po prostu marne show. Dało się to też odczuć w znikomej reakcji z publiczności. Dysproporcja pomiędzy występami jej, a Dragon Ines była duża – na niekorzyść Bunny. Jeśli osoba występująca na scenie otwartej, za darmo, jest lepsza niż osoba opłacona przez organizatorski, to coś tu nie gra. Przez ostatnie dwa lata postępy zrobione przez Bunny były mikroskopijne i ja po prostu nie zapłaciłabym za to, żeby zobaczyć ją na scenie. Nawet pięciu złotych.

Pin Up & Burlesque Party #5

Fottoo.pl

Pin Up & Burlesque Party #5

Fottoo.pl

Za to Castia i Bonbon podobały mi się wielce. Castia La Rossa jest jedną z nielicznych w Polsce performerek, które robią klasyczną burleskę, która się broni. Jest to ładne, estetyczne, kostiumy są piękne i widać, że Castia czuje się na scenie świetnie. Za to Bonbon La Kritz, mimo iż nie występuje często, za każdym razem daje bardzo dobre, energetyczne show pełne komizmu i uroczej mimiki.

Pin Up & Burlesque Party #5

Fottoo.pl

Pin Up & Burlesque Party #5

Fottoo.pl

W końcu headlinerka, zagraniczna performerka pochodząca z Amsterdamu. Xarah Von Den Vielenregen należy do tych gwiazd burleski, o których miałam bardzo wysokie mniemanie. Nie tylko pojawiła się w zestawieniu Burlesque Top 50, ale też mocno trafia w moje poczucie estetyki, nawiązując w swoich występach do europejskich kabaretów z lat 20 i 30. Byłam więc bardzo podekscytowana możliwością zobaczenia jej na żywo… i trochę się zawiodłam. Oba numery były oczywiście bardzo, bardzo ładne estetycznie, miały przepiękne, bogato ozdobione kostiumy o jakich polskie performerki nadal mogą sobie marzyć, ale… nie było w nich niczego, czego nie widziałabym wcześniej. Żadnej zaskakującej choreografii czy triku. W sumie nawet trochę niewykorzystane w pełni części garderoby czy rekwizyty. A kroplą, która przelała moją czarę goryczy był aplauz wmontowany w zakończenie podkładu muzycznego przy każdym jej występie. Artysta, który sam sobie musi dogrywać brawa na koniec występu nie wróży mi dobrze.

Jestem naprawdę zadowolona, że mamy w Polsce imprezę, na której pojawiają się zagraniczni performerzy burleski i mam nadzieję, że na kolejne edycje organizatorki również będą ściągały ludzi z zagranicy, ale z chęcią zobaczyłabym kogoś z trochę innej stylistyki. Zarówno Xarah Von Den Vielenregen jak i zeszłoroczna headlinerka, Greta Qamar, reprezentują podobny nurt estetyczny, bazujący na mrocznym klimacie, bogatych kostiumach i nacisku na elementy wizualne (a nie techniczne). Burleska, jak można przeczytać w moim poprzednim poście, to naprawdę różnorodna sztuka, więc z chęcią zobaczę więcej tej różnorodności u nas.

Nowością w programie były wprawki swingowe połączone z małym pokazem tanecznym. Na ile udaną – trudno mi powiedzieć. Nie umiem i nie lubię tańczyć w parze, więc nie brałam w nich udziału. Zdaje się, że zainteresowanych jednak trochę było.

Pin Up & Burlesque Party #5

Foto: Dominik Kolęda

Konkurs Miss Pin Up odbył się z niezmienioną formułą głosowania publiczności. Wygrała Klod, którą miałam okazję poznać podczas American Day 5. Jej look był słodki i bardzo dopracowany, acz nie mogę nie wspomnieć o swojej nutce rozczarowania na to, że na (ostatecznie) trzynaście kandydatek w konkursie, marynarskich pin up girls było aż trzy, w bardzo podobnych stylizacjach.

Jednym z ostatnich punktów programu był koncert The Real Gone Tones. Energia podczas ich występu była świetna, nawet jeśli nie jestem największa fanką rockabilly w stylu lat 50. Patrząc na zespoły występujące podczas poprzednich edycji imprezy – Mike Gowin Band, Burnin' Hearts, Monkey And The Baboons – nie da się nie zauważyć, że reprezentują one podobny nurt muzyczny. I wszystkie już gdzieś widziałam – głównie dlatego, że niewiele jest imprez retro, na których nie byłam 🙂 Ale może w przyszłym roku warto poeksperymentować z jazzem, bluesem, swingiem?

Głównym moim przemyśleniem po piątej edycji Pin Up & Burlesque Party była właśnie ta powtarzalność punktów programu. Być może ta przewidywalność była powodem dla którego dało się odczuć, że ludzi w tym roku było jakby trochę mniej?

Przeczytaj moje relacje z poprzednich edycji Pin Up & Burlesque Party!

Pin Up & Burlesque Party Vol. 4
Pin Up & Burlesque Party Vol. 3
Pin Up & Burlesque Party Vol. 2

Burlesque Night by Pin Up Candy – Princess Night

Burlesque Night by Pin Up Candy - Princess Night

Post zaległy, z imprezy „Burlesque Night by Pin Up Candy – Princess Night”, która odbyła się pod koniec maja 🙂

Dziewczyny z Burlesque Candies porwały się na dość karkołomny projekt zrobienia show tematycznego poświęconego bajkowym księżniczkom. Tan konkretna tematyka wymaga dużej kreatywności i obycia scenicznego, którym nie wszystkie członkinie kolektywu dysponują. Jak z tego wybrnęły? Ano, różnie.

Zatrudnienie Pana Ząbka w roli konferansjera i przerywnika między kolejnymi numerami na początku mnie zaskoczyło. Jest on iluzjonistą-komikiem o specyficznym stylu, trochę nie pasującym do disneyowskiej konwencji. Przymykając oko na ten szczegół muszę przyznać, że wywiązał się ze swojej roli wspaniale. Jego show było śmieszne, ciekawe (nadal nie wiem jak wykonuje niektóre triki, mimo iż widziałam je drugi raz i z bliska!), a w chwilach nieprzewidzianych wypadków reagował szybko i w pięknym stylu ratował sytuację.

Burlesque Night by Pin Up Candy - Princess Night
Z grą na pile ponownie wystąpiła Anna Bojara w uroczym stroju wróżki. Zapewne nie zostanę koneserką tego typu muzyki, jednak Anna prezentowała się na scenie naprawdę uroczo, a grane przez nią utwory nawiązywały do tematu show (za „Kolorowy wiatr” z Pocahontas wielki szacunek! 🙂 )

Burlesque Night by Pin Up Candy - Princess NightNumer Calypso był dla mnie kompletnie niezrozumiały. Podobno była wróżką, Dzwoneczkiem z „Piotrusia Pana”. Podobno – jak dla mnie nic na to nie wskazywało poza muzyką, na którą w sumie nie tak często zwraca się uwagę (to, że ja zwracam wiąże się raczej z wykształceniem muzycznym). Ale. W numerze pojawiały się jakieś dziwne obrazy na sztalugach, które nie wiem jaki miały związek z „tematem” numeru, a które Calypso potem przewracała, też nie wiem czemu. Zatrudnienie ponownie do numeru dwóch znajomych (jeden z nich był wciągany na scenę podczas poprzedniego występu w Klubie 55) znowu raziło sztucznością, wyreżyserowaniem. Nie wiem, Calypso być może wydaje się, że burleska powinna wyglądać jak teledysk Christiny Aguilery, w którym ona jest pożeraczką męskich serc, taką której wystarczy zarzucić biodrem żeby panowie padali jej do stóp (notabene, film „Burleska” z udziałem Christiny Aguilery NIE JEST filmem o burlesce. Ale o tym kiedy indziej).

Aby odróżnić ją od występów o charakterze dużo bardziej bezpośrednio podniecającym, moim zdaniem rzecz jasna, w burlesce element uwodzenia publiczności powinien być w domyśle, nie dosłownie. Element striptizu, idąc za tym tropem, w sumie też. Nagość w burlesce (znowu, moim zdaniem) powinna być zawsze środkiem, nigdy celem samym w sobie. Wejść na scenę i się rozebrać nie jest trudno – ale użyć tego środka żeby opowiedzieć jakąś historię, to już wymaga refleksji. Nie znalazłam jej w numerze debiutującej Isabelle D’Heart, która wcieliła się – bardzo umownie – w rolę Śpiącej Królewny. Nawiązaniem do bajki było „drzemanie” na krześle przez dwie sekundy, po których nastąpił klasyczny striptiz. I tyle, cały numer. Byłam naprawdę rozczarowana i powtórzę to, co napisałam w poprzedniej relacji z poprzedniego występu Candies – nie wystarczy włożyć pierwszego lepszego gorsetu, czy w tym przypadku, pierwszego lepszego różowego wdzianka z sex-shopu (nie ujmując nic kostiumowi – był ładny, ale wyglądał na kupiony w całości w takim sklepie), machnąć bioderkiem, pokazać pierś i nazwać to burleską. To jest striptiz. Fancy striptiz, ale striptiz, nie burleska. Występ, który polega na tym, że wychodzi się na scenę z podejściem „taka jestem świetna, patrzcie na mnie i podziwiajcie” to dla mnie występ słaby. To artysta jest dla publiczności, nie odwrotnie. Właściwym podejściem powinno być „jaka z was świetna publiczność, zobaczcie co dla was robię!”. Zabrakło mi tego boleśnie w występach Calypso, Isabelle i Bunny De Lish.

Bunny należy przyznać plus w porównaniu do Calypso i Isabelle za to, że jej postać była rozpoznawalna – rzeczywiście była Kopciuszkiem. Przedstawienie postaci było tu wyraźne. Niestety nie pomagał jej rozmazany makijaż i mina jakby miała się za chwilę rozpłakać. Miałam wrażenie, że nie miała tego występu dobrze przećwiczonego, chwiała się na szpilkach i sprawiała wrażenie zagubionej i zestresowanej, przez co numer wyszedł dość niezgrabnie. Potknięcia na scenie to coś, na co każda performerka musi być przygotowana. Klasę pokazuje się nie dając odczuć publiczności, że coś jest nie tak, aż do momentu, gdy nie da się tego ukryć – a nawet wtedy trzeba to odpowiednio „ograć”. Show must go on.

Burlesque Night by Pin Up Candy - Princess NightNiebędąca członkinią Burlesque Candies, ale za to występująca gościnnie Red Juliette jest wspaniała choreograficznie, podziwiam jej umiejętności taneczne. Numerowi z Kleopatrą i figlarnym wężem najbliżej było do klasycznej burleski. Juliette w swoich występach kładzie wyraźny akcent na stronę choreograficzną, striptiz jest gdzieś w tyle. Bez niego w zasadzie też by się obroniła.

Burlesque Night by Pin Up Candy - Princess NightCastia wcieliła się w rolę syrenki Ariel i przy swoim numerze wykazała się właśnie ogromnym opanowaniem. Przy pierwszym wejściu osoba puszczająca muzykę zawaliła i nagle muzyka zamilkła. Castia wybrnęła z tego absolutnie świetnie, grając do publiczności i dopiero po chwili, gdy okazało się, że rozwiązanie problemu zajmie chwilę, zeszła ze sceny. Swoją drogą, taka pomyłka była naprawdę skandaliczna, zwłaszcza, że nie było to jedyne potknięcie osoby odpowiedzialnej za dźwięk. Sam numer był ciekawy, miał fabułkę i piękny kostium. Zabrakło mi nieco choreografii, ale i tak był to jeden z lepszych numerów.

Burlesque Night by Pin Up Candy - Princess Night„Śnieżka” Pin Up Candy to moim zdaniem jej najlepszy numer (a widziałam chyba wszystkie). Jest tu fabułka, jest tu poczucie humoru, jest przemiana (i to jaka!). W pewnym momencie był pewien przesyt kolejnymi rekwizytami, ale i tak jestem naprawdę pod wrażeniem. Z rozmów z innymi osobami z widowni wiem, że dla niektórych numer był nieco za mocny – mnie fetyszowe klimaty nie przeszkadzają, ale rzeczywiście nie jest to estetyka dla każdego. Być może gdyby druga część numeru nie była aż tak serio, ten rozdźwięk w estetyce nie byłby aż tak rażący. Tym niemniej, dla mnie – super!
Burlesque Night by Pin Up Candy - Princess NightBurlesque Night by Pin Up Candy - Princess NightBurlesque Night by Pin Up Candy - Princess NightDrugą część show zapełnił drugi występ Anny Bojary oraz wcześniej już pokazywane numery Red Juliette („Poker”), Castii („Seven Nation Army”) i Pin Up Candy („Stop Googling Me”), nie mające nic wspólnego z tematem show. Moim zdaniem były niepotrzebne – zaburzały zamkniętą, ścisłą tematykę, nie wspominając o tym, że po dwóch godzinach spektakl naprawdę zaczął się dłużyć, a publiczność irytować. Dało się słyszeć z widowni głośne komentarze niezadowolenia.

Herezja, miejsce w którym odbywał się spektakl „Burlesque Night by Pin Up Candy – Princess Night”, to restauracja tajska i indyjska, galeria oraz klub. Zastanawiałam się jak w takim miejscu odnajdzie się burleska – odnalazła się całkiem nieźle i muszę przyznać, że scena w części klubowej jest naprawdę ładna i dobrze oświetlona. Jedyne, co mi przeszkadzało to dwa duże słupy, które ograniczały widoczność z boków sceny.

Wszystkie zdjęcia dzięki uprzejmości Carrie 🙂

Burlesque Night by Pin Up Candy

Burlesque Night by Pin Up Candy

Niedawno miałam okazję wziąć udział w warsztatach fotograficznych w stylu retro organizowanych przez Pin Up Candy we współpracy ze Studiem FM. Same warsztaty były świetne – niedługo z pewnością pochwalę się efektami.
Uczestniczki warsztatów miały zapewniony darmowy wstęp na imprezę burleskową odbywającą się w klubie 55. Gdyby nie to, że wzięłam w nich udział, pewnie nie miałabym pojęcia, że taka impreza miała mieć miejsce. Jak się okazało, może byłoby i lepiej. Ale ponieważ chciałabym zachować obiektywność, zacznijmy, jako się rzekło, od początku. Czytaj dalej